Aktualności Superliga

Dyjas: "Bardzo dobry serwis to 65-70% sukcesu"

- W Ochsenhausen miałem oddzielnego trenera do serwisu. Bardzo dobre podanie to w moim przypadku 65-70 procent sukcesu – uważa mistrz kraju w tenisie stołowym Jakub Dyjas, który po siedmiu latach spędzonych w lidze niemieckiej wraca do polskiej LOTTO Superligi.

W czasie pandemii koronawirusa Jakub Dyjas przebywa w Niemczech. Jego żona Marta, była reprezentantka biało-czerwonych i medalistka MP, jest w zaawansowanej ciąży i w pierwszej połowie maja przyjdzie na świat ich syn. Jego wychowaniem zajmą się w Polsce, chociaż Dyjas miał wiele propozycji transferowych z Europy i Azji.

- Najwięcej, cztery oferty gry dostałem z niemieckich klubów. Zainteresowane były też dwa-trzy francuskie zespoły, a także jeden z Japonii, ale wyjazdu poza kontynent w ogóle w tym momencie nie rozpatrywałem. Stęskniliśmy się z Martą za ojczyzną, dlatego wybrałem występy w LOTTO Superlidze. Kiedy sytuacja z koronawirusem się ustabilizuje, nowy klub ogłosi mój transfer – powiedział Jakub Dyjas, który wziął udział w Live Chacie LOTTO Superligi. Wcześniej takie internetowe spotkania z kibicami, ale też zawodnikami i trenerami, odbyły się z Konradem Kulpą i Piotrem Chodorskim.

Jakub Dyjas uznawany jest za jeden z największych talentów w polskim tenisie stołowym w ostatnich kilkudziesięciu latach. Niektórzy porównują go do legendarnego Andrzeja Grubby. Za Dyjasem w „kolejce“ do sukcesów i sławy są m.in. juniorzy Samuel Kulczycki i Maciej Kubik, którzy właśnie podpisali kontrakty z jego dotychczasową drużynę Liebherr Ochsenhausen. To jedna z najlepszych ekip w Europie.

- Miałem niecałe 10 lat, kiedy latem 2005 roku zmarł Andrzej Grubba, ale zdążyłem osobiście go zobaczyć na turnieju w Cetniewie. Był już w ciężkim stanie i nie mógł samodzielnie się poruszać. Był wybitnym zawodnikiem, medalistą mistrzostw świata i Europy, zwyciężał w Pucharze Świata i Top 12. A jeśli chodzi o moich młodszych kolegów, Samuel i Maciek podjęli odważną decyzją, aczkolwiek wiem z doświadczenia, że w Liebherr trenerzy doceniają pracowitych pingpongistów i dają im szansę gry, a wiek się nie liczy – podkreślił Jakub Dyjas.

Wychowanek Koszalinianina Koszalin, gdzie trenował pod okiem Marcina Marczaka, był w podobnej sytuacji w 2014 roku. W barwach drugoligowej drużyny Schwalbe wygrał wszystkie pojedynki, ale po jej awansie został na zapleczu Bundesligi i grał w Fortunie Passau. Miał wtedy 18 lat.

- Sytuacja wyglądała w ten sposób, że wygrywałem na drugim stole, na pozycji numer trzy w zespole. Wraz z trenerami i doradcami uznaliśmy, że potrzebuję jeszcze jednego roku w drugiej lidze, że chcę się sprawdzić na pierwszym stole, jak będę sobie radził. Chciałem mieć 100-procentową pewność, że jestem gotowy na najwyższą ligę w Niemczech, silniejszą od tej obecnej. Kulczycki i Kubik postanowili podjąć próbę w ekstraklasie. Wiedziałem, że Samuelem już wcześniej interesował się klub z Ochsenhausen, natomiast wydawało mi się, że Maciek zostanie na jeszcze jeden sezon na szczeblu drugiej Bundesligi – ocenił medalista mistrzostw Europy w 2016 roku; w Budapeszcie zdobył brąz w singlu oraz srebro w deblu z Danielem Górakiem.

W polskiej LOTTO Superlidze Dyjas grał w sezonie 2012/2013 w KTS Energa Manekin Toruń z Kulpą i Chińczykiem Wang Chenem. W juniorskim składzie bez problemów zdołali się utrzymać, choć zdarzyły się mecze, kiedy starsi rywale byli wyraźnie lepsi.

- W tamtym czasie w ogóle nie miałem sposobu na "Wandżiego". Spotykaliśmy się nie tylko w lidze, ale i na obozach czy konsultacjach kadry, do której powoli wchodziłem. Będąc w Polsce chyba nie wygrałem z Wangiem ani jednego seta. To od niego dostałem największą lekcję – przypomniał.

Jakub Dyjas jest obecnie dwukrotnym mistrzem Polski w singlu – z 2018 i 2020 r. To również lider reprezentacji biało-czerwonych prowadzonej przez Tomasza Krzeszewskiego. Jednym z największych jego atutów jest serwis.

- W Ochsenhausen miałem oddzielnego trenera do serwisu. Bardzo dobre podanie to w moim przypadku 65-70 proc. sukcesu. Mnóstwo nauczyłem się od chińskiego szkoleniowca Fu Yonga, zresztą skopiowałem jego serwis i dzięki niemu zdobyłem wiele punktów w różnych pojedynkach. Natomiast co do odbioru serwisu, w moim przypadku największy kłopot sprawiali Tajwańczyk Ju-Yun Lin i Niemiec Timo Boll – dodał.

Polak odniósł się także do rywalizacji z dominującymi na świecie Chińczykami. Jednym z najważniejszych zwycięstwo było pokonanie wicemistrza świata Fang Bo.

- Chińczycy z najwyższej półki mają specjalne okładziny na obu stronach rakietki, które powodują, że piłeczka leci w inny, nietypowy sposób. Trzeba umieć się do tego dostosować i zrobić to jak najszybciej. Z przeciwnikami z Chin z nieco niższego poziomu, powiedzmy środek pierwszej setki listy światowej, gra się łatwiej, nie ma aż tak dużej różnicy w umiejętnościach między nimi a nami, Europejczykami – przyznał.