Aktualności Superliga

Marek Prądzinski o tradycjach Wielkanocnych na Kaszubach

Marek Prądzinski wyjaśnia, że w Wielkanocny Poniedziałek na Kaszubach nikt nie polewa się wodą. "U nas w śmigus-dyngus "białki", czyli kobiety, muszą uważać, aby nie dostać po nogach kłującymi gałązkami jałowca" – mówi najstarszy tenisista stołowy LOTTO Superligi.

Blisko 46-letni Marek Prądzinski pochodzi z Lipnicy, wsi gminnej położonej niedaleko Bytowa (woj. pomorskie) i tam właśnie rozpoczęła się jego przygoda z tenisem stołowym.

- Jeśli chodzi o sport, to na wsi nie było wielkich możliwości. Latem grało się w piłkę nożną, a zimą w ping ponga. Miałem również to szczęście, że moim nauczycielem w szkole podstawowej był pasjonat tenisa stołowego Marek Majda. Miał o nim pojęcie i uczył nas grać. Swoją cegiełkę dołożyli także Andrzej Grubba i Leszek Kucharski, których sukcesy działały na wyobraźnię i były dla nas dodatkową motywacją. Zresztą spektakularne osiągnięcia zawsze zwiększają zainteresowanie daną dyscypliną. Widać to było chociażby w skokach narciarskich, bo dzięki Małyszomanii pojawili się kolejni znakomici reprezentanci, Stoch, Kubacki czy też Żyła – skomentował.

Do Lęborka, w którym mieszka do dzisiaj, tenisista stołowy przeniósł się w 1989 roku, kiedy podjął naukę w technikum mechanicznym. Barwy Pogoni (zespół występował pod kilkoma szyldami, ostatnio Poltareksu) reprezentował jednak już w ósmej klasie szkoły podstawowej i z tą drużyną został w 1997 i 2010 roku drużynowym wicemistrzem Polski, a w latach 1998 i 2011 stanął na najniższym stopniu podium.

- W drużynie, która po raz pierwszy wywalczyła srebrny medal, miałem przyjemność występować razem z Leszkiem Kucharskim. Mam również w dorobku mistrzowski tytuł zdobyty z Olimpią Grudziądz oraz wicemistrzostwo wywalczone z Tęczą Nowa Wieś Lęborska. Jako zawodnik KS Piaseczno uplasowałem się na czwartej pozycji, a z Wartą Kostrzyn nad Odrą cieszyłem z awansu do Superligi – wyliczył.

Reprezentant Poltareksu łączy treningi i ligowe występy z pracą pedagoga – uczy w szkole podstawowej w Nowej Wsi Lęborskiej wychowania fizycznego oraz języka kaszubskiego. Jest absolwentem Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu w Gdańsku, ukończył także studia podyplomowe na Akademii Pomorskiej w Słupsku w zakresie nauczania języka kaszubskiego.

- Otrzymałem stosowne uprawnienia, ale jego znajomość wyniosłem z rodzinnego domu. Dziadkowie nie znali polskiego i mówili albo po niemiecku, albo właśnie po kaszubsku. Zresztą w Lipnicy wszyscy posługiwali się językiem kaszubskim, jednak jako chłopak nie przypuszczałem, że będę go kiedyś uczył. Teraz odgrywa on inną rolę niż za czasów mojego dzieciństwa. Wtedy był używamy powszechnie jako rzecz niezbędna do komunikacji, a obecnie jest elementem kultury i podtrzymania tradycji – zauważył.

Marek Prądzinski przekonuje, że język kaszubski nie jest jednolity i występują w nim spore różnice. I to nawet wśród mieszkańców pobliskich miejscowości.

- Moja żona pochodzi z położonego kilkanaście kilometrów od Lipnicy Brzeźna Szlacheckiego. Obie wsie leżą na tzw. Gochach, czyli piaskach, ale u niej mówi się twardo, a u nas miękko. Oni na cukierki mówią bumke, a my bumci. Tam okoń jest określany jako okonke, a u nas okońci. Jeszcze większe różnice występują pomiędzy nami, a Kaszubami mieszkającymi bliżej morza – wyjaśnił.

W Wielkanocny Poniedziałek na Kaszubach nikt nie polewa się wodą. W tym regionie w śmigus-dyngus są natomiast w powszechnym użyciu gałązki jałowca.

- I to specjalnie wcześniej suszone, bo chodzi o to, aby jak najwięcej kłujących igiełek zostało w pościeli. Kiedy byłem dzieckiem chodziliśmy, a właściwie to dyngowaliśmy po wsi już od 6-7 rano. Wszystkie domy były otwarte, a mężczyźni zapraszali nas do siebie, abyśmy ich leżące jeszcze w łóżkach "białki", czyli żony albo mieszkające tam kobiety, wysmagali po nogach. Zabawy i krzyku było co nie miara, ale oczywiście pewnych granic nie przekraczaliśmy – podkreślił.

Zespół z Lęborka, w którym występował Prądzinski nie zdołał uniknąć degradacji. Ze względu na pandemię koronawirusa Polski Związek Tenisa Stołowego przerwał rozgrywki dwie kolejki przed zakończeniem rundy zasadniczej i jej szeregi opuścił duet beniaminków.

- Nikt nie przypuszczał, że dojdzie do takiej sytuacji i nie wiemy, jak potoczyłyby się kolejne mecze. Pozostało nam tylko gdybanie, co naszej sytuacji już nie zmieni. Nie uważam jednak, że zostaliśmy niesprawiedliwie potraktowani, bo w tym układzie skrzywdzeni są chyba wszyscy. Władze podjęły określoną decyzję i trudno oczekiwać, aby była ona po myśli wszystkich zespołów, ale wszyscy muszą ją zaakceptować – stwierdził.

W minionym sezonie lęborżanin wystąpił w 12 ligowych meczach i odniósł trzy zwycięstwa. Pomimo degradacji najstarszy tenisista superligi nie zamierza kończyć kariery.

- Kilka lat temu nosiłem się z takim zamiarem, ale teraz stwierdziłem, że dopóki zdrowie dopisuje, dopóty nie będę odbierał sobie tej przyjemności. Na razie znaków zapytania jest jednak mnóstwo. Nikt nie wie na czym stoimy i wszyscy czekają na rozwój wydarzeń. Trudno powiedzieć kiedy i w jakim kształcie ruszy liga, jak będzie wyglądało finansowanie zespołów ze strony samorządów oraz sponsorów i czy zostaną otwarte granice. Sytuacja jest wyjątkowa i nie można określić jak długo potrwa. Musimy natomiast pogodzić się z tym, że będę inne priorytety niż sport - zakończył.